Muzyka

poniedziałek, 23 grudnia 2013

Zamykam bloga, istotne informacje

Hej! Jako, że kompletnie się wypaliłam w pisaniu tegoż fanficka, zamykam bloga. Otworzyłam nowego na nowym koncie, wszystko zaczynam od początku. Więcej szczegółów znajdziecie tam w pierwszym i póki co jedynym poscie. http://soldier-tirea.blogspot.com/?m=0

Za kilka dni całkowicie usunę tego bloga. Sayonara.

sobota, 16 listopada 2013

Premiera LPU XIII w poniedziałek!

Premiera następnej edycji oficjalnego fanklubu Linkin Park będzie miała miejsce 18.11.13, w poniedziałek. Możecie poznać przedsmak CD LPU, przesluchując Primo - demo I'll be Gone z czasów A Thousand Suns. Klik.

Dzielcie się opinią na temat Primo w komentarzach! Jak dla mnie to demo jest genialne. Nieco inny refren, ta gitarka na początku. Słychać ATS z domieszką LT. Jest o niebo lepsze od finalnej wersji.

niedziela, 3 listopada 2013

My life, my pride is broken. Rozdział V

Nowy rozdział, minimalnie spóźniony, ale jest.
------
Chestera obudziło energiczne potrząsanie jego ciałem, które nie do końca jeszcze kontaktowało z umysłem. Gdy po kilku sekundach stał się całkiem rozbudzony, ujrzał nad sobą Mike'a.
- Co to jest? - zapytał Shinoda machając mu przed nosem strzykawką ze słabo widocznym osadem powstałym po resztkach "kompotu".
- Kur.... - powiedział tylko Chester. Nikt nie miał się dowiedzieć, że znowu ćpa, a juz na pewno nie Mike. Zapomniał wywalić strzykawki. A niech to...
- Co? Mowę w gębie odebrało? Wstawaj, wracamy do domu. Tam pogadamy.
- Nno d-obra. - odpowiedział Bennington zmęczony, gdyż został brutalnie zbudzony o jedenastej nad ranem. Cud, że nikt tam się na niego nie napatoczył. Media długo by mu to wypominały. Z trudem wstał i spojrzał pytająco na Mike'a, ponieważ sam nie dotarłby do domu - nie do końca powrócił do rzeczywistości.
Oboje ruszyli w kierunku domu Mike'a i jego rodziny.
- Czemu idziemy do ciebie, a nie do mnie? - zapytał Chester po kilku minutach.
- Musimy pogadać, a nie chcę, by Talinda słyszała tą rozmowę.
- Tal jest na zakupach z dziećmi.
- Skąd wiesz? - zapytał zdumiony Mike.
- Zawsze w soboty o tej porze robi zakupy na cały tydzień.
Mike nie odpowiadając odwrócił się szybko kierując się w stronę domu rodziny Benningtonów. Chwycił Chestera za ramię i pociągnął go za sobą.
- Załóż kaptur - pół-Japończyk rzucił przez ramię. Chester machinalnie sięgnął ręką do kaptura i nasunął go sobie na głowę.

Gdy po kilku minutach doszli do domu Chestera, tam faktycznie nikogo nie było.
- Skończ z tym swiństwem. - zaczął od progu Mike.
- Bo co? - odburknął Chester.
- Zniszczysz sobie życie. Jeśli jeszcze raz cię zobaczę w takim stanie wskazującym na kolejną dawkę tego szajsu albo gdzieś przy tobie znajdzie się dziwnym przypadkiem strzykawka z takim osadem to automatycznie lądujesz na odwyku.
- Ale...
- Bez żadnego ale. To jest moje ostatnie słowo. - Shinoda potrafił być stanowczy.
- Niech ci będzie. Ale obiecaj, że nie powiesz Tal o tym incydencie.
- Jeśli to się nie powtórzy, to masz to jak w banku.
- Dzięki. - Chester się uśmiechnął. Będzie musiał być miły dla Mike'a, bo ten ma na niego haka.
- Wiesz co... Muszę się ciebie poradzić. Chcesz się czegoś napić? Kawy, herbaty, soku czy może piwa? - podjął po chwili pan domu.
- Piwa, jeśli mogę prosić. - Mike uśmiechnął się szeroko. Chestera zawsze coś urzekało w tym jego wyszczerzu. Jak każdego zresztą.
W końcu się otrząsnął i poszedł do kuchni. Chwile stał przy lodówce z ręką na klamce, oglądając z uśmiechem rysunki dzieciaków. Otworzył ją i wyjął dwie puszki piwa, jedną dla siebie, a drugą dla przyjaciela. Przechodząc nakazał Mike'owi udać się za nim na werandę na tyłach domu.
Gdy już obaj się tam znaleźli, usiedli na krzesłach i otworzyli piwo. Obaj jednocześnie upili z niego dwa łyki i przez kilka minut tak siedzieli w ciszy i spokoju. Na idealnie ostrzyżonej i soczyście zielonej trawie walały się jakieś zabawki. Na drewnianym stole stało kilka pustych szklanek, pewnie Talinda dzisiaj z dziećmi tu była zanim pojechali do centrum handlowego i marketu. Normalnie o tej porze wszyscy byliby w domu, ale najwyraźniej udała się ze wszystkimi do kina, coś ostatnio o tym wspominała. Południe było przyjemnie ciepłe, a kilka drzew rzucało cień na mężczyzn. Jeden z nich, Chester, ubrany był w czarne dżinsy, biały podkoszulek i brązową bluzę. Mike natomiast miał na sobie niebieskie dżinsy i czerwoną koszulę w kratę. Każdy z nich chciał, by ta chwila trwała wiecznie, szczególnie Bennington, ale cóż, to on sam chciał porozmawiać, poradzić się więc nie może tego odwlekać w nieskończoność. Jednak to Mike zaczął rozmowę.
- Mów, co ci leży na wątrobie. - powiedział, upijając kolejny łyk trunku.
- No bo... Na razie zadam ci takie pytanie, okej? - Mike skinął głową dając przyzwolenie.
- Jakie jest w twoich oczach małżeństwo moje z Talindą?
- Wzorowe, wręcz idealne bym powiedział. - Shinoda lekko się uśmiechnął.
- A widzisz... Niestety wcale tak nie jest. Od kilku miesięcy się kłócimy. Myślałem, że to chwilowe, ale żeby aż tyle czasu kłócić się o byle gówno...
- W każdym małżeństwie są kryzysy, mniejsze i większe. - zapewnił go Shinoda. - Nawet w moim. - dodał.
- To wy mieliście z Anną kiedykolwiek jakiekolwiek problemy? - Chester zdziwił się.
- Tak, i to nie raz. Ale zawsze z tego jakoś wychodziliśmy, silniejsi niż kiedykolwiek wcześniej. Wiesz, co nas nie zabije to nas wzmocni.
- Jak udało się wam zażegnać te konflikty, różnice i kłótnie? - gospodarz domu był ciekaw. Chciał naprawić jego własny związek, w którym przez tyle lat był szczęśliwy.
- To proste. Nie wiem, co lubi Tal, ale Anna kocha meksykańskie żarcie i kolacje przy świecach. No to wysłałem raz czy dwa Otisa do rodziców, zamówiłem najlepsze potrawy z ulubionej knajpki Anny, udekorowałem stół, stworzyłem przyjemną atmosferę i czekałem na jej powrót z miasta. Dalej domyśl się, jak to się potoczyło. - Shinoda puścił Chesterowi oczko. Ten zaś uśmiechnął się, od razu domyślając się, o co chodzi.
- Dzięki, stary! - odpowiedział.
- Nie ma sprawy, w końcu przyjaźnimy się od lat. Ja już muszę się zbierać, do zobaczenia jutro w studio, pamiętaj o tym, by nie ćpać, dobra? - Mike wstał i wypił resztkę piwa.
- Tak, jasne, cześć. - Chester wstał i odprowadził rapera do drzwi. Pomachał mu na pożegnanie i odprowadzał go wzrokiem uśmiechnięty. Stał tak w drzwiach dobre 15 minut, a na ziemie sprowadziła go ręka machająca mu przed twarzą. Dłoń należała do Talindy. Do Chestera przybiegł Draven i Tyler i sie z nim przywitali. Pocałował Talindę w policzek i po tym, jak wszyscy weszli do domu ojciec rodziny zamknął za nimi drzwi, samemu wchodząc do środka.
.
.
****dzień później****
.
.
Chester w miarę punktualnie pojawił się w pokoju Linkin Park w studiu. Na niego czekali prawie wszyscy: oprócz Brada, który dalej był w szpitalu. Chester miał już usiąść na swoim miejscu, gdy Rob się odezwał:
- Nie siadaj, czekaliśmy na ciebie. Jedziemy do Brada.
Ah no tak, Chester zdążył o nim zapomnieć. Skarcił się w myślach, bo jeszcze ani razu u niego nie był odkąd się dowiedział o nim.
- Jasne. No to co, zbieramy się. - odpowiedział Bennington i wyszedł ze studia na parking. Tam wsiadł do swojego dużego, rodzinnego minivana, reszta chłopaków także wcisnęła się do niego. Samochód był czarny, przywodzący na myśl te z tych wszystkich seriali kryminalnych, w których zawsze znajdowano rozkładające się zwłoki. Właściciel wozu włożył kluczyki do stacyjki, przekręcił je i ruszył w kierunku wyjazdu z parkingu na drogę. Skręcił w kierunku szpitala; cała piątka miała szczęście, że nie było dużego ruchu. Chester, nie wiedząc, dlaczego Delson jest w szpitalu, zapytał:
- Tak właściwie to dlaczego nasz Wielki, Zły Brad jest w szpitalu?
- Kilka dni temu jak jeszcze siedziałeś w areszcie jakoś nagle wzięło go, by pojeździć na rowerach. No to ja i on wsiadamy, jedziemy aż tu nagle jakiś nieuważny kierowca potrącił go. - odpowiedział Dave. - Skurczybyk uciekł z miejsca wypadku. Tak ogólnie to z Bradem nic poważnego, dwa połamane żebra, potłuczona ręka, lekkie wstrząśnienie mózgu, mnóstwo siniaków i zadrapań. Zawsze mogło być gorzej, za dwa-trzy dwa dni powinien wyjść ze szpitala, ale będzie musiał jeszcze kilka dni siedzieć w domu. - dodał basista.
Chester wyraźnie odetchnął z ulgą na wspomnienie tego snu, a raczej koszmaru. Wpadł nagle na pewien pomysł i skręcił w kierunku marketu, który był nieopodal.
- Co ty odwalasz? - krzyknął Mike.
- Jedziemy jeszcze do marketu. Mam pewien pomysł. - odpowiedział Chazy.
.
.
****w szpitalu, już po zakupach****
.
.
Zespół wszedł do sali, w której leżał Brad. Wszyscy byli uśmiechnięci od ucha do ucha i trzymali coś za plecami.
- Cześć! Dawno się nie widzieliśmy! - powiedział Chester.
- Hej - powiedzieła chórem reszta chłopaków. Dave z trudem powstrzymywał śmiech.
- Cześć. Miło jest widzieć kogoś innego niż lekarz czy pielęgniarki. Co wy tam trzymacie za plecami? - odpowiedział Brad.
- Prezenty - odrzekł Mike, po czym jak na komendę wszyscy wyciągnęli zza pleców to, co tak skrzętnie trzymali. Każdy z nich trzymał worek z 1kg pomarańcz i pudełko czekoladek.
- Eh... Dzięki. - uśmiechnął się Delson, po czym otworzył szafkę i ze śmiechem pokazał, co ma w środku. Było tam pełno pomarańcz. Sporadycznie można było gdzieś dojrzeć jakiś inny owoc albo słodycz. Po zobaczeniu tego wszyscy się zaśmiali.
- Nie widziałeś najlepszego. - powiedział perkusista i podał mu czekoladki. Reszta tak samo.
- Otwórz. - ponaglił go Phoenix.
- Dobra, już to robię - odpowiedział Brad i zabrał się za otwieranie bombonierek. W środku były najzwyczajniejsze w świecie czekoladki... Ale coś jeszcze. Jakas kartka lub zdjęcie przyklejone za pomocą taśmy tyłem do obserwującego. Brad odlepił zdjęcia i go zatkało, bo na każdym z nich była... Britney Spears. Wszyscy śmiali się do rozpuku a Delson powstrzymywał się od tego ledwo, nie mógł za dużo się śmiać bo miał złamane żebra i to tylko spotęgowałoby ból.
- Dziękuję - powiedział gitarzysta.
- Jak się czujesz? - Chester usiadł na jednym z krzeseł obok łóżka. Brad podniósł się z pozycji półleżącej do siedzącej, a nogi skrzyżował po turecku. Właśnie przeżuwał jedną z czekoladek, gdy skończył to odpowiedział wokaliście:
- Jak nowo narodzony.
- Chyba będziesz miał długo uraz do rowerów, co?
- Tak. I do kierowców-idiotów, którzy uciekają z miejsca wypadku. - Brad zacisnął na chwilę pięści ze zdenerwowania, po czym wpakował kolejną czekoladkę do ust.
- Wyjątkowo smaczne. Poczęstujcie się. - uśmiechnął się i gestem wskazał na pudełka. Joe i Mike tak jakby tylko czekali na ten moment, bo rzucili się na słodycze jak dzieci. Zaczęli się nimi obżerać tak, jakby dawno nie mieli ich w ustach. Phoenix wyciągnął telefon i zaczął nagrywać tych dwóch. Będzie materiał na LPTV.
- Ej, nie nagrywaj mnie! - pisnął Hahn jak dziewczynka i ruszył biegiem w kierunku Dave'a. Basista szybko wyłączył kamerę uprzednio zapisując filmik i schował go za siebie. Po tych czynnościach umknął w inną stronę sali. Wszyscy nie mogli wytrzymać ze śmiechu. Chester aż turlał się po podłodze, trzymając się za brzuch, który go bolał od śmiechu. Tylko Joe udawał wielce oburzonego zachowaniem Dave'a. W końcu dał za wygraną i sam zaczął się śmiać.
- To było dziwne - rzucił podśmiewujący się Rob.
- Może nagrajmy jakiś filmik z pobytu Brada szpitalu? Będzie kolejne LPTV, nazwać je możemy "Wizyta u Brada w szpitalu". Na koniec będzie ten krótki filmik z Mike'em i Mr. Hahnem jędzącymi czekoladki. - powiedział Chester.
- Niezły pomysł - zgodzili się wszyscy. Rob wyciągnął kamerę i włączył nagrywanie.
- Cześć - powiedziała reszta do kamery. Po tym rozsunęli się, ukazując Brada siedzącego na szpitalnym łóżku. Gitarzysta uśmiechnął się i pomachał prawą, zdrową ręką do kamery.
- Nasz Wielki, Zły Brad jest w szpitalu! - Chester udał przerażonego.
- Co? Jak to? - Mike pojął w mig, o co chodzi i także udawał przestraszonego i zdziwionego zarazem.
- Potrącili mnie! - krzyknął Brad, po czym jego banan na twarzy zamienił się w minkę wyrażającą smutek.
- Ale przynieśliśmy mu pomarańcze - Phoenix wskazał na szafkę pełną pomarańcz - no i czekoladę. - tutaj kadr skierował się znowu na łóżko, ale tym razem nie na Delsona tylko na pudełka po słodyczach.
- Ups, ktoś je zjadł - Mike i Joe powiedzieli jednocześnie i udawali, że nic o tym nie wiedzą.
Wszyscy trochę pogadali, powygłupiali się, po czym Rob powiedział:
- Niestety oto koniec tego LPTV, ale zaraz będzie mały bonusik. - miał oczywiście na myśli Shinodę i Hahna obżerających się słodkościami.
- Papa - pomachali wszyscy. Perkusista wyłączył kamerę i ją schował.
- Może będziemy się już zbierać, co? Już dawno południe. - zagadnął Mike.
- Tak, ja już muszę spadać. - powiedział Chester.
- Nie będę dłużej was zatrzymywać. Bardzo miło będę wspominać ten dzień. Cześć wam. - odpowiedział na to gitarzysta.
- Do zobaczenia niedługo - pożegnał się Phoenix wychodząc z sali. Posłał Bradowi ciepły uśmiech i zniknął gdzieś w korytarzu. Inni też się pożegnali i porozchodzili się. Brad został sam. Posprzątał cały bajzel, po czym ulokował się na łóżku w pozycji półsiedzącej, włożył na uszy słuchawki z MP3 i puścił jakąś piosenkę.
.
.
****Chester dzień później****
.
.
Bennington przechadzał się po rzadko uczęszczanej przez zwykłych ludzi dzielnicy. Zawsze było tu pełno ćpunów, dilerów i reszty marginesu społecznego. Dlatego miejscowi rzadko tu się zapuszczali. Chyba, że chcieli towaru.
Chester na sobie miał niebieskie spodnie, czarne trampki, białą koszulkę a na niej czarną bluzę z kapturem. Miał go zaciągniętego na głowie; na nosie też można było dojrzeć okulary-pilotki przeciwsłoneczne. Niekoniecznie chciał, by ktoś go rozpoznał. Zagwizdał trzy razy, po czym ktoś wyszedł z którejś z klatek schodowych. Człowiek był ubrany cały na czarno. Miał chustę w czarno-białą kratę podciągnietą aż pod oczy. Całości dopełniały czarne okulary i szara bejsbolówka. Przez ramię przewieszona była zwyczajna, czarna, średniej wielkości torba.
- To co zawsze? - zaczął tajemniczy człowiek.
- Nie. Nic, co trzeba wstrzykiwać dożylnie. Najlepiej, by to było coś lekkiego, odprężającego, tak, by ciężko było się zorientować, że coś brałem. - odpowiedział wokalista.
- To chyba wiem, co będzie na początek właściwe. - powiedział dealer po czym zaczął grzebać w torbie. Wyciągnął małe plastikowe pudełeczko, w którym było kilka skrętów do złudzenia przypominających papierosy.
- Co to? - zapytał Chester.
- Marihuana. Te skręty wyglądają jak papierosy, więc jeśli palisz zwykłe papierosy to nikt się nie połapie. Proste pytanie: bierzesz to czy chcesz coś innego?
- Biorę to. Ile za pudełeczko?
- 5 dyszek.*
- Co? Meh... Masz - Bennington wcisnął banknoty dealerowi i odebrał pudełko. Schował je do kieszeni bluzy i poszedł w sobie tylko znanym kierunku.
.
.
.
.
.
_________________
* nie zapominajmy, że to USA, tam płaci się dolarami, więc nie dziwcie się, że "tylko" pięć dych xD.
A akcja z pomarańczami wzięła się od tego, że jak miałam kilka lat i leżałam w szpitalu to za każdym razem, jak ktoś przychodził to przynosił pomarańcze :D

czwartek, 31 października 2013

Informacje #3

Cześć.

Nowy rozdział już w sobotę. Będzie raczej dłuższy niż pozostałe... Wyjaśni się też, dlaczego Brad jest w szpitalu. Nic więcej nie mówię, żeby nie spoilerować :D pozdrawiam i miłego wieczoru życzę.

sobota, 26 października 2013

Informacje #2

Wpadłam tutaj jeszcze raz, bo przyszedł mi do głowy pewien pomysł, ale najpierw muszę znać Wasze zdanie na ten temat... Przerobić to opowiadanie lekko na Bennodę? Szybko mi odpowiedzcie, bo bez tego nie dokończę rozdziału. Najwyżej w następnym bym jakoś naprowadziła opowiadanie na właściwy tor...

Pozdrawiam.

Informacje #1

Dobry wieczór, Żołnierze (a przynajmniej u mnie wieczór prawie jest).

Mam kilka informacji odnośnie rozdziału i bloga. Nową część wstawilabym pewnie w przeciągu dwóch-trzech dni, bo ostatnie zdania trzeba jeszcze dopisać, jakies poprawki i inne takie sprawy. Muszę niestety oznajmić, że to się wydłuży. W najbliższym tygodniu na pewno nie będzie nowego rozdziału z przyczyn losowych(nie pytać czemu, jeszcze bardziej mnie to przygnębi, wiadomo, wspomnienia).

Bez odbioru.

środa, 23 października 2013

Update

Cześć! Troszkę pozmnienialam w blogu. Nad wyświetleniami dodałam pole do wyszukiwania w moim blogu, może się przyda :D pod "o mnie", "archiwum" itp jest pasek video. Możecie kliknąć na jeden z obrazków i będziecie mogli oglądać jakies video związane z LP :D i co najważniejsze: dodałam coś w rodzaju radia, które włącza się automatycznie po wejsciu na bloga. Można je oczywiście wyłączyć :) na liście piosenek są wszystkie single w kolejności chronologicznej + na końcu Roads Untraveled. To wszystko, pozdrawiam Was serdecznie :-)

sobota, 19 października 2013

Zdjęcia #1


Cześć i czołem, kluski z rosołem

*****

Wpadłam na pewien pomysł, bo rozdział jeszcze nie jest gotowy, podczas pisania utknęłam w martwym punkcie postanowiłam umilić Wam czas oczekiwania kilkoma zdjęciami. Będę co kilka dni wstawiała taki post z fotkami zespołu i jego członków :)

********
Kocham to zdjęcie <3
     
********

To też jest bardzo ładne :)
 
*********

Ostatni Chester na dziś, przecież nie on sam jest w zespole :D
 
**********
Uwielbiam Brada <3

*********
Jej, polska koszulka <3

**********
Też z OWF, ale przed zmianą koszulki :)

**********
Co mu we włosy się stało :< dobrze, ze chociaż zarost zostawił :D To by było na tyle, w następnym poście wrzucę dwóch innych członków zespołu :3 do zobaczenia wkrótce! :D
           
 

środa, 2 października 2013

My life, my pride is broken. Rozdział IV

No i jestem z kolejnym partem, usilowalam napisac cos dluższego, ale jakbym dalej pociągnęła ten rozdział to bym nigdy nie skończyła pisać XD a, ostatnio chyba tego nie napisałam, alw na wszelki wypadek piszę, że wszystko tutaj jest wymyslone przeze mnie. Wszystkie postacie (no oprocz tych co istnieją na prawdę np. żona Chestera albo dziecko Mike'a :P), miejsca (wyłączając realne miejsca) i sytuacje są wymyslone. Dobra, ja już nie przynudzam :D miłej lektury.

-------------------

A jednak zasnął. Na dwie godziny, ale zawsze coś. Tym razem nie obudził go żaden koszmar tylko potrzeba skorzystania z toalety.
Po załatwieniu się Chester wrócił do celi. Rozejrzał się po niej smutnym wzrokiem. Ile jeszcze będzie musiał tu przesiedzieć? A może tu umrze? A może... By stąd uciec? Nie, to jest głupi pomysł. Pogorszyłby tylko i tak oskarżenia. Rzekomy gwałt plus próba ucieczki.
Dzisiaj nikt nie przyszedł w odwiedziny do Benningtona. Ten zaś zjadł tylko trochę z obiadu. Do nikogo się nie odezwał.

Następnego dnia mężczyzna obudził się wypoczęty. Nawet zjadł całe śniadanie. Humor popsuł mu jeden z pracowników mówiąc, że dziś Chester będzie miał spotkanie ze swoją niby-ofiarą i adwokatami: swoim oraz ofiary.
Wokalista wszedł do sali, w której ma się odbywać spotkanie. Dziewczyna nie wyglądała na roztrzesioną; wręcz przeciwnie, oczami wielkimi jak spodki od kosmitów chłonęła tatuaże. Płomienie i ryby w szczególności.
- Dzień dobry. Pan Chester Bennington? - zapytał się ten adwokat od ofiary.
- Może nie taki dobry, ale owszem, to ja, Chester Bennington we własnej osobie. - odpowiedział i nie uścisnął wyciągniętej do niego ręki. - Pan przyszedł mnie przekonać do tego, bym się przyznał do czegoś, czego nie zrobiłem? Bo ta fanka-kochanka coś sobie wymyśliła? Pierwszy raz ją na oczy widzę, więc niby jak miałem jej coś zrobić? Nie wygląda w ogóle na roztrzęsioną tym rzekomym gwałtem na niej, a nawet patrzy się na mnie tak, jakby chciała mnie rozebrać wzrokiem! - w tym momencie ona odwróciła pospiesznie wzrok i usiłowała włosami zakryć rumieńce wstydu. - Kocham moją żonę, więc dlaczego miałbym ją zdradzać z jakąś małolatą? I do tego ją zgwałcić? Masz pan jeszcze jakieś wątpliwości? - Chester nakręcał się. Miał kontynuować, ale uciszył go gestem jego własny adwokat, Ronald. Wokalista usiadł na miejsce i zaczął z zainteresowaniem słuchać tego, co powie Ron.
- Słyszałeś, co on wcześniej powiedział? Na jakiej podstawie miałby pan od razu zakładać, że mój klient jest winny? A może to ofiara wszystko wymyśliła? Niech pan weźmie pod uwagę te rozwiązanie. - skończył i usiadł. Spojrzał krzepiąco na Chestera, na co on odpowiedział ledwo widocznym uśmiechem.
- A z drugiej strony... Ma pan dowody na jego niewinność? - spytał się nieznajomy.
- A czy pan ma dowody na jego winę? - Tucker odpowiedział pytaniem.
- Em... Nie... - bąknął w odpowiedzi.
- W takim razie będę wnioskował o zwolnienie z aresztu mojego klienta i oczyszczenie go z ewentualnych zarzutów. Nie ma żadnych dowodów na jego winę, ale też nie ma on alibi. I tak nie miał i nie ma żadnych podstaw by kogokolwiek gwałcić. - Chester od razu po usłyszeniu tych słów rozchmurzyl się. Wróci do rodziny, przyjaciół, na próby... W końcu.
.
.
****kilka dni później****
//perpektywa Mike'a//
.
.
Siedzieli w piątkę na kanapie w studnio. Brad dalej był w tym szpitalu. Zespół czekał na Dona Gilmore'a - tym razem to on miał być producentem. Mieli rozmawiać o nowej płycie - kilkadziesiąt tekstów jest gotowych, pozostaje wybrać najlepsze, pozmieniać coś, poprawić i ogólnie dopieścić w najmniejszym szczególe. Nie mogli tego jednak wykonać bez Dona, który sprawuje główną pieczę nad projektem. To on oceniając tekst mówi albo "do kosza", "do poprawki" lub "to jest dobre". Bardzo dobrze się z nim pracuje. Nagle Chester gdzieś wyszedł. Źrenice miał bardzo rozszerzone, czego nikt nie widział. Był dziwnie blady i strasznie się pocił.* Chłopaki tylko na niego spojrzeli, a potem Mike wstał i poszedł go szukać.

Shinoda nigdzie nie znalazł Chestera. Sfrustrowany wrócił do studia, w którym dalej przebywała reszta przyjaciół.
- Nie ma go. - rzucił szybko Mike, po czym dosiadł się do komputera i coś tam przerabiał.
- Ostatnio dziwnie się zachowuje. - powiedział Rob, jakby myślał, że Mike coś o tym wie i być może rozwinie ten temat.
- Nie wiem, dlaczego. Wy pewnie też nie. - odpowiedział Pół-Japończyk przeczuwając, na co liczył Rob.
- Wiecie co... - podjął Dave. - Nie zlinczujcie mnie za tą hipotezę, ale wydaje mi się, że znowu daje sobie w żyłę. Ostatnio tyle problemów, te oskarżenie, Brad w szpitalu, ponoć też z żoną się o coś pokłócił... Mogło go to przerosnąć, a wiecie raczej jak kiedyś Chester "radził sobie" z problemami. A teraz jakies objawy głodu narkotykowego. Pewnie poszedł szukać dilera albo zaszył się gdzieś i właśnie "odpręża się" przy pomocy strzykawki. - dokończył Phoenix.
 - To by pasowało - rzucił szybko Joe i dalej kontynuował jakże pasjonujące jedzenie batona.
- Kurde, trzeba go znaleźć zanim wstrzyknie kolejną dawkę. Jeszcze raz go poszukam. - Mike wstał.
- Pójdę z tobą. - oświadczył Rob
- I ja też. - powiedzieli jednocześnie Dave i Joe, po czym spojrzeli na siebie i parsknęli cichym śmiechem. Cóż za zgranie.
- Nie czas na śmiech - zganił ich perkusista.
- Dobra. To idziemy. - Mike zakończył rozmowę i wyszedł ze studia. Ostatni wyszedł Joe, ktory zgasił światło i wyrzucił papierek po batoniku.

No dobra. Musimy się rozdzielić. Jest nas czterech, więc pójdziemy we cztery kierunki świata. Chyba, ze macie jakiś lepszy pomysł? - Shinodzie odpowiedziała cisza, więc kontynuował. - Ja idę tam - wskazał ręką północ. - Ty na zachód, Dave na wschód a Joe na południe.
- Ciemno jest. - powiedział z błagalnym wzrokiem Joe.
- Trudno - odburknął Mike. - Ruszamy w drogę, im szybciej tym lepiej. - to mówiąc raper zaczął iść w wybranym wcześniej kierunku rozglądając się w poszukiwaniu Chestera albo śladu jego obecności. Nagle Mike'a olśniło; wyciągnął komórkę, w mgnieniu oka wpisał numer Benningtona, ktory znał na pamięć i wcisnął zieloną słuchawkę.
.
.
//perspektywa Chestera//
.
.
Ktoś do niego dzwonił. Nie chciało mu się odebrać. Siedział w jakiejś ciemnej uliczce za ciemnym kontenerem, zza którego nie było go widać z głównej ulicy. Miał ze sobą strzykawkę i szklaną buteleczkę z tak zwanym "kompotem". Zawartość naczynia przelał do komory strzykawki. Chester podciągnął rękaw i wbił igłę do żyły w łokciu. Nacisnął mocniej i cały "kompot" znalazł się w jego krwiobiegu. Od razu się rozluźnił.
- O tak. Tego mi było trzeba. Odprężenia. - powiedział do siebie i zaczął delektować się chwilą. Przy pomocy rąk przeniósł się z pozycji półleżącej do leżącej. Zaczął padać deszcz. Chester zamknął oczy i całkowicie oddał się odczuwaniu przyjemności wynikającej z tego charakterystycznego uderzania kropel deszczu o skórę. Wdychał głęboko powietrze. Mógł chociaż na chwile zapomnieć o wszystkim. Nagle zachciało mu się spać. Ułożył się więc na boku, bliżej kontenera, otulił własnymi rękami i założył kaptur na głowę. Po tych wszystkich czynnościach oddał się w objęcia Morfeusza.

______________________
*nie wiem, czy takie są faktycznie objawy głodu narkotykowego, ale dobra, nie to jest najważniejsze :P

środa, 18 września 2013

My life, my pride is broken. Rozdział III

No i jest part trzeci, nieco krótki i nie spełnia moich oczekiwań, ale mam nadzieje, że następny rozdział będzie lepszy. Jeśli chcesz być na bieżąco dodaj do obserwowanych ten blog! :) Miłego czytania ;)

- Mike? - Chestera zatkało.
- Cześć Chazy - odrzekł smutnym głosem Shinoda. - Jak się czujesz? - zapytał.
- Jakoś sobie radzę, czekam, aż wszystko się wyjaśni i mnie wypuszczą. A ty? - odpowiedział Chester widząc smutek w oczach przyjaciela. - Czemu jesteś jakiś przygnębiony?
- Wszystko w porządku, wydaje ci się tylko.
- Na pewno? Chcesz o czymś ze mną porozmawiać? - zapytał się Chester i spojrzał na strażników. Mieli surowe rysy twarzy i na oko 30  lat. Sprawiali wrażenie dosyć inteligentnych, ale to może tylko wrażenie...
- Myślałem ostatnio nad naszymi kłótniami. Są bezsensowne. Trzeba to zakończyć. Przepraszam.
Chester jest trochę zaskoczony, ale i zadowolony. Shinoda zrobił pierwszy krok.
- Ja też cię przepraszam. Zgoda? - wyciągnął prawą dłoń ku Mike'owi.
- Zgoda. - odpowiedział Mike i uścisnął jego rękę. Oboje trochę się rozchmurzyli.
- Masz jakiegoś adwokata? - Spike zmienił temat szybko, tak, jakby tych kłótni i przeprosin nigdy nie było.
- Tak, Ron, chyba go pamiętasz.
- Wracaj do nas szybko. Fani są zdziwieni, trzeba będzie to sprostować.
- Fani? Skąd oni o tym wiedzą? Prosiłem, by ta sprawa nie wyciekła do mediów! Do końca życia będą mi to wypominali, mimo, iż jestem niewinny... - wypowiedział Bennington na jednym tchu. Zestresowała go ta informacja.
- Żartowałem. - powiedział Mike i posłał swój słynny i piękny, szeroki uśmiech.
- Byłeś całkiem przekonujący. - Chester uśmiechnął się szczerze i w duchu cieszył się, że wraca dawny Mike i zartuje z nim tak jak dawniej. Dalej jednak Shinoda wydawał się jakiś nie w humorze czy coś takiego, w końcu po kilku minutach ciszy Chazy zabrał głos:
- Coś się stało. Widzę to w twoich oczach, Mike. Bądź ze mną szczery. - spojrzał prosto w czekoladowe oczy Pół-Japończyka.
- Ehmm... No więc... Brad jest w szpitalu.
- Brad? Jak to? Czemu, co się stało?!
- Koniec widzenia! - powiedział jeden z dwóch strażników, ten wyzszy. Drugi otworzył drzwi Mike'owi. Kurwa, akurat w tym momencie. - pomyślał Chester. Wszystko się wali. Areszt, Brad... Dobrze, że pogodził się z Mike'em.
- Do zobaczenia, Spike. - Bennington posłał koledze blady uśmiech.
- Cześć. - rzucił Mike przez ramię i wyszedł.
Strażnicy wyprowadzili wokalistę do jego tymczasowej celi. Mężczyzna położył się na nieposcielonej pryczy i wbił wzrok w sufit. Powoli wszystko go przerasta. Leżał tak kilka godzin, nastała w końcu noc. Poszedł pod szybki i zimny prysznic, ubral krótkie, czarne spodenki do snu i wskoczył pod kołdrę. Prawie całą noc nie zmruzyl oka. Dopiero około czwartej w nocy udało mu się zasnąć, a i tak długo nie pospal, ciągle budzony koszmarami.

Brad leżał na łóżku szpitalnym. Był podłączony do różnych urządzeń medycznych, jakieś rurki i kable byly do niego podczepione tu i ówdzie. Leżał nieprzytomny. Najstraszniejszy był... Brak prawej ręki. Cała odrąbana w miejscu, gdzie powinien być łokieć. Koniec gry na gitarze. Co się stało? Odrąbana ręką, pół głowy ogolone na potrzeby trepanacji czaszki, kilka zadrapań i otarć na klatce piersiowej, karku, skroni i lewej ręce. Widok był straszny. Wszystko było straszne, sama sceneria przerażała. Chyba nikt nie lubi szpitali. Nagle coś zaczyna się dziać. Jakieś urządzenie pika. Tętno drastycznie spada. Linia z zakrzywionej coraz bardziej się prostuje. Nikt nie przybiega; po chwili puls maleje do zera, kreska prostuje się. To koniec? Dlaczego?

Chester budzi się cały spocony. Widocznie rzucał się w łóżku,  widzi, że kołdra leży na ziemi pognieciona. Pierwszy odruch to sięgnięcie na szafkę nocną; w domu tam trzymał komórkę. Nie mial jej jednak tutaj, w areszcie. Po chwili doszedł do siebie i zdał sobie sprawę, że to był sen. Podniósł kołdrę z podłogi i jej skrawkiem otarł mokre czoło. Więcej nie zaśnie tej nocy.